Kontakt


Maria Wolniewicz
maria@parapsycholog.pl

przyjęcia:
wtorek i czwartek
11:00 - 18:00
zapisy: od 10:00

ul. Szewska 68/2
50-139 Wrocław

tel. (71) 322 31 31
kom. 605 32 70 76

Maria i Marta - Uzdrowienie duchowe

Gdy zaczęło się jej chorowanie, MARTA miała 15 lat i kończyła ósmą klasę. Najpierw były banalna grypa, potem pojawiły się jakieś dziwne niedowłady nóg. Dziewczynka wstawała i przewracała się, traciła czucie w kończynach, a zaraz potem wszystko wracało do normy.
Minęły wakacje, poszła do liceum, co łączyło się z koniecznością codziennych, 30-kilometrowych dojazdów do szkoły i z powrotem. W tym czasie w okolicach kostki jednej z nóg pojawiła się opuchlizna i zaczerwienienie, stopa wykręcała się przy chodzeniu, wkrótce niedomagania objęły też drugą nogę.
Marta musiała chodzić o kulach, potem doszły do tego goleniowe aparaty ortopedyczne. Choroba postępowała.
Lekarze z poznańskiej Kliniki Neurochirurgii nie byli zgodni co do jej przyczyn: podejrzewano reumatyzm, stwardnienie rozsiane, guz mózgu, białaczkę. Na szczęście dodatkowe badania wykluczyły stwardnienie rozsiane i guza mózgu.
Tajemnicza choroba trwała już trzeci rok. Świat dziewczyny dawno legi w gruzach - chciała się uczyć, żyć jak inni jej rówieśnicy, zostać w przyszłości lekarzem, ale nadziei na wyzdrowienie nikt jej nie dawał. Nikt też do końca nie wiedział, dlaczego choruje.
W pewnym momencie w Klinice Neurochirurgii zdiagnozowano, że w grę wchodzi "neuroinfekcja po boreliozie spowodowanej ugryzieniem przez kleszcza" i zalecono Marcie rehabilitację. Wtedy dopiero przyszło najgorsze - dziewczyna całkowicie straciła władzę w nogach i sparaliżowana od pasa w dół wylądowała na wózku inwalidzkim. Dla nastolatki był to koszmar.
Przeżyła kompletne załamanie związane z odrzuceniem wszystkich i wszystkiego - Boga, świata, rodziny cały czas będącej przy niej i pomagającej jej. Trzy razy próbowała popełnić samobójstwo.
W końcu, dzięki postawie najbliższych- rodziców, siostry Kasi, przyjaciółki Małgosi - zaczęła stopniowo otwierać się na świat i ludzi. Stawała się coraz bardziej samodzielna, podjęła nauczanie w trybie indywidualnym, przekonała się też, że będąc na wózku może sama posprzątać, ugotować.
Nawiązała kontakty z rówieśnikami- pozwoliła zabierać się na wózku na dyskoteki, z klasą młodszej siostry wyjechała na tydzień na szkolną wycieczkę. Wiedziała, że musi znowu zacząć chodzić.
Gdy lekarze studzili jej zapał, że choroba może się pogłębić, odpowiadała: "Nie! Sami zobaczycie, że będę chodzić!" i dodała: " Wyzdrowieję, będę chodzić i zostanę lekarzem!" Wiedziała, że największym jej pragnieniem jest powrót do zdrowia, z drugiej jednak strony bała się, że na chodzenie nie ma szans. Dlatego niechętnie odnosiła się do wizyt u nowych lekarzy czy bioterapeutów.
Dobiegał trzeci rok choroby i siódmy miesiąc życia na wózku, kończyły się wakacje, gdy Marta została zawieziona przez rodzinę do Centrum Terapii Naturalnej w Lesznie. Do ostatniego momentu nie wiedziała, dokąd jadą, rodzice nie chcieli jej bowiem denerwować. Kiedy siedząc zrezygnowana czekała w holu na swoją kolejkę, nagle obok niej pojawiła się MARIA Wolniewicz, psychoenergoterapeutka, jasnowidz i wróżka. Przyjrzała się jej uważnie i pełnym zdziwienia głosem spytała: "A ty co, taka piękna i młoda, robisz na tym wózku? Aż tak ci na nim wygodnie? Przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś chodziła na własnych nogach!" - i zniknęła za drzwiami gabinetu, przed którym czekała Marta.
Gdy dziewczyna przeczytała wywieszkę na drzwiach, od razu chciała wracać, przerażała ją wizyta u "wróżki", obcej kobiety "która wszystko o niej będzie wiedzieć". Na szczęście na ucieczkę było już za późno i Marta znalazła się w środku.
Byłam tak zszokowana i zła - wspomina -że siedziałam z zamkniętymi oczami i nie odpowiadałam na pytania pani Marii. Zaskoczyło mnie i przeraziło, że pani Maria tak dużo o mnie wie, że mówi mi o sprawach, które były najgłębszą moją tajemnicą i o których nikt oprócz mnie nie mógł mieć pojęcia, że przejrzała wnętrze mojej duszy. Muszę powiedzieć, że w pewnym momencie choroby moja wiara w to, że Bóg mnie nie opuścił i że jeżeli tylko zechce, znowu będę chodzić, tak wzrosła, że brakowało tylko przysłowiowej iskierki, by legły w gruzach wszystkie przeszkody. Od dzieciństwa miałam też sny o treści religijnej. W II klasie, przed Pierwszą Komunią Św., widziałam we śnie Matkę Boską. Jakiś tydzień przed wyjazdem do Leszna też miałam dziwny sen. Śniło mi się, że znalazłam się w jakiś zimnych, ciemnych lochach, piwnicach, po których chodziłam i czegoś szukałam. Było tam strasznie, przerażająco, a ja, która nie zasypiałam bez zapalonego światła, zupełnie się nie bałam. W pewnym momencie zaczęły wychodzić ku mnie z tej ciemności jakieś jasne postacie. Wśród nich była jedna, wyraźnie większa i potężniejsza, zakapturzona jak mnich, tak że nie widziałam jej twarzy, od której promieniowały wielka miłość, dobroć i spokój.
Ten klimat powtórzył się podczas zabiegu pani Marii. Dlatego, gdy usłyszałam, jak się nade mną modli, coś we mnie pękło i wybuchnęłam spazmatycznym, oczyszczającym płaczem. Wstrząsały mną dreszcze. Czułam się czysta, lekka i szczęśliwa.
Kiedy wróciliśmy z Leszna, do domu postanowiłam, że MUSZĘ SPRÓBOWAĆ. Bez najmniejszego trudu WSTAŁAM z wózka i podeszłam do okna. Znowu patrzyłam na świat, STOJĄC NA WŁASNYCH NOGACH! Kiedy mama zobaczyła, że ku niej sama idę, myślała, że ma halucynację! Całą noc potem nie spała, bojąc się, że to może chwilowe i że rano siły mnie znowu opuszczą. Zadzwoniłyśmy do pani Marii, że normalnie chodzę - była szczęśliwa, ale stwierdziła, iż nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości.
Jeszcze tego samego popołudnia sama poszła na spacer do lasu, a nazajutrz do, oddalonego o 5 km od domu, naszego kościoła. Wracałam stamtąd boso, bo buty w których nie chodziłam 3 lata, otarły mi nogi.
CHODZIŁAM tak, jakby nigdy nic się nie stało, moje mięśnie, bez ćwiczeń i rehabilitacji, były mocne, sprężyste i sprawne... Nie wiem - mówi Marta - być może przez tę chorobę i siedzenie na wózku straciłam parę lat, dziś nie żyję już w tak szalonym pędzie jak przed chorobą, ale nie żałuję, bo jest mi z tym o wiele lepiej - jestem bardziej spokojna, szczęśliwa i zrównoważona, śmiało mogę powiedzieć, że wtedy 17 sierpnia 1995 roku o godz. 18.35 urodziła się nowa Marta.
Kiedy później, jesienią, na własnych nogach przyszłam na badania w poznańskiej Klinice Neurochirurgii lekarze przeżyli szok. Po dwóch tygodniach gruntownych analiz stwierdzili, iż przyczyną choroby były "zaburzenia metabolizmu, które doprowadziły do zablokowania neutronów, w konsekwencji zaś do paraliżu. - Tak brzmiał werdykt lekarzy, a w czym przyczyn choroby Marty - pytam Marię Wolniewicz - dopatrzyła się wróżka i psychoenergoterapeutka?
- To, co działo się z Martą - mówi pani Maria - miało podłoże psychosomatyczne, dziewczyna czuła się słaba, nie przygotowana do życia, uciekła więc w chorobę. Trzeba więc było pomóc jej przede wszystkim przestać bać się życia, szkoły, przyszłości. Przekonać ją, że każdy człowiek ma w sobie wielkie możliwości realizacji, siłę i moc i że gdy to wszystko zogniskuje na osiągnięciu określonego celu, nic mu w tym nie zdoła przeszkodzić.
Marta jest bardzo subtelną i delikatną osobą, która problemy emocjonalne miała od samego przyjścia na świat. Doszło do tego, że wciąż była z siebie niezadowolona, nie lubiła swojej twarzy, swoich pięknych włosów, czuła się niedoceniana, mało kochana i sarna siebie też nie kochała. Wciąż marzyła o tym, by zostać zauważoną. W którymś momencie zachorowała na grypę i odkryła, że podczas choroby wszyscy koło niej chodzą, liczą się z nią, że jest wówczas w centrum uwagi. Tak jej się to spodobało, że ucieczka w chorobę stała się dla niej kluczem do zmiany. Grypa jednak w jakimś momencie się kończy, dziewczynka zaczęła więc podświadomie szukać następnej możliwości choroby, no i znalazła... 
- To szukanie było u mnie zupełnie poza rozumem - wtrąca Marta - gdybym miała świadomość skutków, na pewno nigdy bym tego nie robiła! Dziś, gdy wiem jak wielkie znaczenie dla zdrowia fizycznego mają nasz stan ducha i nasza psychika, krzycząc o tym swoim własnym życiem chciałabym sprawić, by osoby mające - podobne do moich wówczas -problemy, nie czekały aż choroba zwali je z nóg, lecz wcześniej poszukały psychicznej i duchowej pomocy.
- Współczesne życie - zauważa pani Maria - jest szybkie i skomplikowane. Rodzice często nie mają czasu na okazywanie swoim dzieciom bliskości, dzieci - na prawdziwie bliskie kontakty z rodzicami. Za mało jest w nas wszystkich optymizmu, nie nauczyliśmy się przebaczać. Gdy ktoś nam nadepnie na odcisk, mamy często chęć go zetrzeć na pył.
Taki sposób myślenia niszczy, głównie tego, który pozwala zapanować nad sobą negatywnym myślom i relacjom.

Najbliższe spotkania
Brak najbliższych spotkań
Produkty naturalne i zioła
Minerały